Jesień kocham za jej długie wieczory, zimę lubię, ponieważ mam wtedy urodziny, wiosna to zdecydowanie moja ulubiona pora roku, a lato to czas wakacji, słońca i słodkiego lenistwa na plaży. Tegoroczne lato to też koniec mojego czytelniczego projektu, w którym czytałam jedną opowieść z książki Stephena Kinga odpowiednią dla danej pory roku. Zaczęło się od „Jesieni niewinności”, potem była „Zimowa opowieść”, wiosna to opowieść na podstawie której powstał słynny film „Skazani na Shawshank”. Finał projektu przypada na „Lato zepsucia” i dziś o tym, czy te lato smakowało jak soczysta brzoskwinia czy zepsuty pomidor?
Tak się złożyło, choć ja nie
wierzę, żeby to był czysty przypadek, że opowiadanie to zaczęłam czytać podczas
wycieczki do Niemiec. I kiedy po kilku stronach okazało się, że Lato zepsucia to opowieść starego,
byłego SS-mana, to śmiechłam w duchu.
Głównym bohaterem jest Todd
Bowden, nastoletni chłopiec, który jak zwykle co rano roznosząc gazety do
amerykańskich domów, wchodzi do jednego z nich, nie zdając sobie sprawy, że ten
jeden krok przez próg zmieni całe jego obecne i przyszłe życie. Drzwi otworzył
mu wówczas Artur Denker, leciwy staruszek, który nie życzył sobie nigdy żadnych
domokrążców, akwizytorów i innych nieproszonych gości. Jednak nastoletni Todd sam
wszedł z buciorami do domu Artura, przekonując go, że wie kim jest. Odkrył prawdziwą
tożsamość Denkera, który w czasie II wojny światowej nazywał się Dussander i
był jedną z szych w obozie koncentracyjnym Patin.
Choć staruszek twardo obstaje
przy tym, że nie ma pojęcia o czym mówi do niego mały gówniarz, to w końcu
przekonujące fakty przedstawione przez Todda potwierdzają najgorsze obawy
Denkera. Ktoś go rozpoznał po tylu latach życia w ukryciu, wie kim jest i tylko
jeden telefon natrętnego nastolatka dzieli go od potencjalnej śmierci. Okazało
się, że chłopiec przez przypadek zainteresował się tematem obozów śmierci,
znalazł zdjęcie Denkera w jednej z książek i sam był zaskoczony, gdy tego
samego gościa rozpoznał w autobusie.
Od tej pory Todd odwiedza staruszka
każdego dnia i każe opowiadać sobie wszystko, co tylko Dussander pamięta z czasów
wojny i pracy w obozie. Z uwielbieniem wysłuchuje szczegółowych opowieści o
działaniach nazistów, o tym jak zabijano ludzi w gazowniach i palono ich
krematoriach. Chłopaka interesują wszystkie, nawet nieznaczące detale i co
najgorsze, nawet najbardziej drastyczne momenty tych historii, nie budzą w nim
odrazy i współczucia. Todd Bowden już od początku wykazuje chorą fascynację
śmiercią, ale swoje fantazje dobrze ukrywa, na co dzień przywdziewając maskę
grzecznego ucznia oraz syna.
Opowiadane przez Dussandera
historie mają fatalny wpływ zarówno na chłopca jak i samego staruszka. Todd
miewa koszmary senne, a Dussander musi rozgrzebywać w pamięci rzeczy, do
których myślał, że już nigdy nie będzie musiał wracać. Tymczasem obsesja Todda na
punkcie obozów śmierci posuwa się do tego, że kupuje Dussanderowi mundur SS i
rozkazuje staruszkowi go ponownie założyć, jak za dawnych lat.
Lata mijają, a nastoletni Todd
zmienia otoczenie i pnie się coraz wyżej w edukacji. Chłopak nie ma już tyle
czasu, aby odwiedzać regularnie Dussandera, ale konsekwencje jakie przyniosła
relacja ze staruszkiem, odczuwa cały czas. Koszmary nie ustępują, w życiu
seksualnym czerpie jedynie radość ze sprawiania bólu partnerce, jego
podświadomość oraz zdrowie psychiczne jest mocno zaburzone.
A co z Dussanderem? Jak się
okazuje, były SS-man nadal czuje się panem śmierci, tylko że ma do dyspozycji o
wiele mniejszy arsenał broni. Jego ofiarą padają okoliczne koty, które pali
żywcem w piekarniku, a także bezdomni i pijacy, którym oferuje nocleg i ciepły
posiłek w domu, a następnie podrzyna im gardło. Cmentarz swoich ofiar urządza w
domowej piwnicy, z której podczas wysokich temperatur ulatnia się słodka woń
zepsucia.
A jednak staremu naziście brakuje
już sił w członkach i w czasie jego ostatniej „łapanki” ofiara prawie wymyka mu
się z rąk, przez co dom wygląda jak krwawa rzeźnia. Mało tego, staruch dostaje
ataku serca i po pomoc w posprzątaniu miejsca zbrodni dzwoni do Todda. Chłopak
przyjeżdża do Dussandera i choć początkowo jest przerażony zastanym widokiem,
to bez słowa zabiera się do pracy.
Dussander ląduje natomiast w
szpitalu, dzieląc pokój z polskim starcem, który złamał sobie kręgosłup
spadając z drabiny. Polak jest pewny, że gdzieś już widział twarz Dussandera i
kiedy w końcu przypomina sobie gdzie, gra jest skończona. Tylko kto wygrał w
tej grze….? Przeczytajcie sami :-)
Temat obozów koncentracyjnych
jest również moim zainteresowaniem i byłam trochę rozczarowana, że King nie
rozwinął bardziej wątków historycznych. Choć może to i lepiej, że nie zagłębiał
się w szczegóły, tylko skupił się na opisie relacji byłego SS-mana i
nastoletniego Todda, bo przy tej tematyce należy być ostrożnym. Autor pokazuje
nam, że tak bestialskie czyny, których dokonywali Niemcy w czasie II wojny
światowej nie pozostawały bez echa w ich późniejszym życiu, a ich mania
zabijania i czerpania z tego satysfakcji mogła nawet nigdy nie ustąpić. Todd
natomiast jest książkowym przykładem potwierdzającym, że ludzie oraz rzeczy,
którymi się interesujemy istotnie wpływają na nasze życie i otoczenie.
Dussander i Todd stworzyli toksyczną relację, w której każda ze stron skrywała
swoje tajemnice, które nie mogły ujrzeć światła dziennego. W ten sposób
pierwsze kłamstwo pociąga za sobą następne, a przeszłości nie da się już
zmienić, co się stało, to się nie odstanie.
Ostatnia powieść Kinga była dla
mnie nieco jak jej tytuł – zepsuta. Pozostałe powieści bardziej mnie wciągnęły,
w Lecie zepsucia zabrakło mi puenty,
a koniec opowiadania był raczej łatwy do przewidzenia. Jednak podsumowując „Cztery pory roku”, polecam je, bo to świetna pozycja, a fakt, że
trzy z czterech powieści zekranizowano mówi samo za siebie.
Bardzo ciekawy artykuł. Jestem pod wielkim wrażeniem.
OdpowiedzUsuń