wtorek, 15 września 2015

Cassandra Clare i jej (nie)boskie zakończenie Darów Anioła

























„Widziałem miasto całe we krwi, z wieżami z kości i krwią płynącą ulicami jak woda”.


Cofnijmy się o 6 lat.  Był grudniowy dzień, tuż przed Bożym Narodzeniem. Nie było lekkiego, białego puszku spadającego z nieba ani żadnych słodkich bałwanków ulepionych przed domem. Z pozoru zwykły dzień. Dla mnie okazał się jednak wyjątkowy, ponieważ moja domowa biblioteczka wzbogaciła się o  „Miasto Kości”, otrzymane w prezencie. Nie miałam pojęcia, że rozpoczynam kolejną, literacką podróż, trwającą aż do dziś.


Wtenczas „Miasto Kości” było pierwszą częścią trylogii zatytułowanej „Dary Anioła”. Z czasem autorka jednakże postanowiła przedłużyć nam czytanie  i z pierwotnie zapowiadanej trylogii powstała seria sześciu książek. Choć żałuję, że nie opisałam każdej części po kolei, to uważam, że wystarczy chociaż kilka słów o ostatnim tomie.

Miasto niebiańskiego ognia” to przede wszystkim kontynuacja wydarzeń, które miały miejsce jeszcze  w poprzedniej części, czyli w „Mieście zagubionych dusz”. Valentine Morgenstern już dawno nie żyje (hurra!
W końcu), a władzę nad światem usiłuję przejąć jego syn-Jonathan, zwany również Sebastianem. Poza tym, zestaw głównych bohaterów się nie zmienił, ponieważ nie jest to na szczęście „Gra o tron”, w której autor zabija nasze ulubione postacie. Mamy zatem zabójczo przystojnego Jace’a, zadziorną Clary, jej najlepszego przyjaciela –Simona, rodzeństwo Lightwood’ów : Isabelle z pejczem i emo-wojownika Alec’a. 

Niepokój wśród Nocnych Łowców wprowadza Sebastian, który posługując się Piekielnym Kielichem tworzy nową rasę Nefilim. Rasę, którą wyróżnia demoniczna siła i sprawność, ale pozbawiona jest jakiegokolwiek człowieczeństwa. Szkarłatne stroje, pusty wzrok i ślepe posłuszeństwo Sebastianowi- tak przedstawia się Mroczny Nocny Łowca. W powietrzu nie pachnie już malinową mambą, a nadchodzącą mroczną wojną. Wiele rodzin, przyjaciół, parabatai oraz kochanków zostaje rozdzielona.
Pomimo wielu symptomów- Clave jak zwykle ma swoje zdanie i nie dostrzega zagrożenia, więc co robi  nasza bohaterska piątka z Clary i Jace’m na czele? Ano to, co zwykle- pcha się tam, gdzie nie trzeba.  Każdy ruch wywołuje swoje  konsekwencje, wiele osób ponosi śmierć, Podziemni i Nefilim uczą się współpracy, a wydarzenia dzieją się na wielu płaszczyznach i w różnych wymiarach, ponieważ jak mówi Sebastian: „Jeśli nie nakłonię niebios, poruszę piekło”. I faktycznie porusza.

Nie można tej części zarzucić  braku akcji, jednakże odniosłam wrażenie, iż seria Darów Anioła powinna skończyć się na trylogii, ewentualnie na czterech częściach. Lanie wody to coś, co jest dobre na egzaminach, a w przypadku serii książek- sprawa już nie jest taka prosta.
Ilość pomniejszych wątków bywała wręcz męcząca. A raczej ciągnących się jak makaron spaghetti- narad Clave oraz dyskusji i rozmów, z których mało co wynikało. Przez większość 5 i 6 części czytelnik skupiony jest na poszukiwaniu Sebastiana, trwają przygotowania do wojny, napięcie wzrasta i… zostaje brutalnie zgaszone w punkcie kulminacyjnym.  W tym momencie ja też gaszę światło i idę spać.

Nad ranem, lekko udobruchana słodką kawą z mlekiem, otwieram książkę i zaczynają się „Trudne sprawy” i „Dlaczego ja?”. Sebastian ze swoją wypaczoną definicją miłości, w chwili śmierci odzyskuje cień człowieczeństwa, a nawet czegoś na kształt wyrzutów sumienia.  Simon jak zwykle poświęca się w bohaterskim czynie i ratuje tyłek Magnusowi, żeby zaraz w epilogu autorka cudownie, choć powoli  przywróciła  go w Świat Cieni. Brakuje nam już tylko magicznego listu z Hogwartu…

Czuję się po prostu oszukana, kiedy z pozoru zapowiadająca się wielka i  krwawa rzeź kończy się dosyć szybko i przewidywalnie. Irytuje też melodramatyzm wylewający się z wielu rozmów, scen i relacji pomiędzy postaciami, jeśli mowa choćby o Mai i Jordanie,  Alecu i Magnusie czy Izzy i Simonie.

Sytuację ratują natomiast cięte i jak zawsze zabawne dialogi Magnusa, Simona, a czasem Isabelle i Aleca. 
Choć Magnus nie jest już królem melanżu i nie świeci brokatem na włosach, lecz siedzi teraz w lochu i z utęsknieniem wzdycha za Alekiem, to humor mu dopisuje: „Nagle zwalą się na mnie wszystkie lata życia i tego raczej nie przeżyję. Prawie czterysta lat to dużo, nawet jeśli regularnie nawilżasz cerę”.

Nefilim przegrało wiele bitew, ale wygrywa wojnę. Sebastian wziął i umarł. Clary i Jace się kochają. Alec i Magnus się kochają. Jocelyn i Luke wzięli ślub i również się kochają. Zostaje Simon i Izzy. Aaaa…oni też przecież znowu się kochają. 
Mamy zatem swoisty Happy End.

Na Anioła, kocham Cię Jace, ale dobrze, że już z Tobą skończyłam. Ten związek nie miał szans.

Ave atque vale, Bracie!



Ulubiony cytat: „Nadzieja to czasami wszystko, co nas napędza, biszkopciku”.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz