
Choć za oknem śnieg już dawno stopniał, a przynajmniej u mnie – na nizinach, to zima kalendarzowa trwa nadal ;) Poza tym, nigdy nie wiadomo kiedy zima znów zaskoczy kierowców!
„Cztery
pory roku” Stephena Kinga, to taki mój mały, książkowy projekt, który zgodnie
z tytułem książki, przewidziany jest na cztery pory roku. Pierwsza z powieści -
Jesień Niewinności już za mną, więc
przyszła pora na następną, sezonową część, a mianowicie na Zimową Opowieść. Herbata z imbirem była już zaparzona, kot słodko mruczał
we śnie (no dobra, kota nie było, i na pewno nie mruczał tylko miauczał o
jedzenie), kocyk przygotowany…idealne warunki do czytania zimowej opowieści… ;)
David, to starszy pan pracujący od wielu lat w firmie prawniczej.
Nigdy nie wychylał się co do swojej pozycji w firmie, awanse przychodziły mu
systematycznie, choć z trudem, ale nie przejmował się tym, był zadowolony ze
swojego szeregowego stanowiska i tak prowadził dosyć zwykłe, niezmącane większymi
urozmaiceniami życie. Jednak stawał się też coraz starszy i w głębi duszy pragnął
czegoś nowego, choć nie wiedział do końca czego. Pewnego dnia jego kierownik
zaproponował mu wyjście do pewnego miejsca, swego rodzaju klubu: „Większość
członków to stare pierniki, ale niektórzy z nich są przemiłymi towarzyszami.
Mają tam naprawdę wspaniałe trunki, jeśli jesteś smakoszem. Od czasu do czasu
ktoś opowiada ciekawą historię”.
W ten sposób David po raz pierwszy zawitał do klubu. Choć
nadmienić trzeba, że w rzeczywistości nikt nie nazywał go klubem, nikt nie
wspominał o członkach, nie prowadzono też księgi gości. Właścicielem
mieszkania, w którym odbywały się spotkania był George i on też sprawdzał się w
roli głównego gospodarza. Mieszkanie było ponoć ogromne, korytarze pełne
regałów z książkami przypominały bibliotekę, znajdował się tam także pokój
zabaw, gdzie można było grać w bilarda. David z należytą sobie ostrożnością co
do etyki towarzyskiej, zwiedzał zakamarki tych intrygujących wnętrz, z
umiłowaniem spoglądał na grzbiety zakurzonych książek, jedną z nich delikatnie
wyjął i zaczął czytać. Był to tom wierszy Algernona Williamsa. Co ciekawe,
David natknął się na wiersz pt. „Myto”,
o którym nigdy wcześniej nie słyszał. Ale nic to, przecież mógł nie znać ich
wszystkich, prawda?
Nie była to jedna z tajemnic owiewających klub starszych panów. W mieszkaniu znajdowało się także wiele innych przedmiotów, których firmy je produkujące nie były znajome Davidowi. Nigdzie o takich nie słyszał, zadzwonił nawet do krajowego rejestru znaków towarowych, ale i tam nie udzielono mu konkretnej informacji, aby któraś z podanych przez niego firm istniała w rzeczywistości.
Sama intencja prowadzenia tego rodzaju spotkań była dosyć enigmatyczna. Starsi panowie spotykali się codziennie lub przynajmniej raz w tygodniu, popijali wyborne alkohole przy akompaniamencie opowiadanych raz po raz opowieści. Opowieści były różne, choć były to raczej opowiastki z życia poszczególnych osób. Przyświecała im natomiast główna myśl, w której powtarzali, że…
Nie była to jedna z tajemnic owiewających klub starszych panów. W mieszkaniu znajdowało się także wiele innych przedmiotów, których firmy je produkujące nie były znajome Davidowi. Nigdzie o takich nie słyszał, zadzwonił nawet do krajowego rejestru znaków towarowych, ale i tam nie udzielono mu konkretnej informacji, aby któraś z podanych przez niego firm istniała w rzeczywistości.
Sama intencja prowadzenia tego rodzaju spotkań była dosyć enigmatyczna. Starsi panowie spotykali się codziennie lub przynajmniej raz w tygodniu, popijali wyborne alkohole przy akompaniamencie opowiadanych raz po raz opowieści. Opowieści były różne, choć były to raczej opowiastki z życia poszczególnych osób. Przyświecała im natomiast główna myśl, w której powtarzali, że…
„WAŻNA
JEST OPOWIEŚĆ, NIE OPOWIADAJĄCY”
Te najbardziej straszne historie, z nutką dreszczyku
zostawiano na wieczór przed wigilijny. I tak pewnego razu, tuż przed Bożym Narodzeniem, jeden z członków klubu ugościł swoich
towarzyszy nieco koszmarną, choć ciekawą historią, którą zatytułował „Metoda
oddychania”.
Metoda oddychania to opowieść, której akcja toczy się w ubiegłym wieku. Występuje w niej młoda kobieta, którego pewnego dnia zjawia się w gabinecie lekarskim Opowiadającego- Emlyna McCarron’a. Okazało się, że była w ciąży. Przyszła sama, nie miała przy sobie narzeczonego bądź męża, który towarzyszyłby jej podczas wizyty. Ze współczesnego punktu widzenia wydaje się być nam to całkiem normalną sytuacją. Wiele kobiet, przede wszystkim młodych, a nawet nieletnich - zachodzi w ciążę, a ojciec dziecka często jej nieznany albo pakuje walizki gdy tylko widzi dwie kreski na teście ciążowym. To były jednak inne czasy i takie „kłopoty” u niezamężnej kobiety nie miały racji bytu. Dziewczynę uważano za ladacznicę, dlatego też wiele ciąż kończyło się aborcją, ucieczką do innego miasta bądź czymkolwiek, co umożliwiłoby wyzbycie się złośliwych komentarzy ludzi. Zatem kobietę, która zachodziła przez przypadek w ciążę i nie miała przy sobie męża mieszano z błotem, nie mogła ona nigdzie pracować, bo każdy patrzył na nią i uważał za zwykłą ulicznicę. A że tatuś dziecka uciekł, gdy tylko dowiedział się o „kłopotach”? To nie miało wówczas żadnego znaczenia.
Jednak w tamtych czasach, ta kobieta zdecydowała się, wbrew społecznemu naciskowi – dziecko urodzić. Ba, ona nawet pracowała tak długo, na ile było to możliwe, to znaczy dopóki brzuszek nie uwydatnił się pod warstwą ubrań. Była bardzo odważną, dzielną i przede wszystkim – silną kobietą. Oczywiście kiedy tylko wydało się, że spodziewa się dziecka, jej pracodawczyni wylała na nią wiadro pomyj i natychmiast zwolniła. Kobieta nie zamartwiała się jednak swoją pozycją społeczną, ale robiła wszystko, co mogła, aby jej dziecko mogło zdrowo się rozwijać i żeby poród przebiegł pomyślnie. Jej ciążę prowadził Opowiadający - Emlyn McCarron, który był wtedy lekarzem specjalizującym się w ginekologii. Chcąc jak najbardziej pomóc swojej pacjentce, doktor McCarron zaproponował jej zastosowanie metody oddychania, jako techniki, która zdecydowanie ułatwi poród.
Kobieta z nabożnym niemal posłuszeństwem stosowała się do wszystkich rad doktora, jednak w dniu porodu – w wigilię, staje się niespodziewana rzecz. Była zima. Upiorna zima. Śnieg zasłonił ulice całego miasta, a lód na drodze uniemożliwił kierowcom spokojną jazdę. Kiedy kobieta poczuła, że zbliża się akcja porodowa, wsiadła w taksówkę i udała się w kierunku szpitala. Tuż przed szpitalem taksówkarz traci kontrolę nad kierownicą…wpada w poślizg, nie hamuje… prawa część auta złożyła się niczym harmonijka. Świadkiem tego wypadku był doktor McCarron, który natychmiast podbiegł do poszkodowanej kobiety. Jednak po drodze potknął się o jej… głowę. Tak, kobieta została rozczłonkowana, jej głowa leżała z dala od ciała. Ciała, które wciąż nosiło w sobie nowe życie. Doktor McCarron zauważył, że choć ciało kobiety nie miało fizycznego prawa do życia, to jednak nadal żyło. Kobieta oddychała tak, jak nauczył ją tego lekarz, aby sprawnie przeprowadzić poród. McCarron nie zastanawiał się długo, wydobył z teczki cęgi lekarskie i rozpoczął akcję. Ale nie musiał. Dziecko niemalże samo wyszło na świat, bez jego pomocy. Doktor jeszcze raz spojrzał na klatkę piersiową kobiety, która jeszcze chwilę po urodzeniu miarodajnie unosiła się w górę i opadała w dół. Po chwili w końcu przestała.
Stephen King uraczył mnie krótką, choć niezwykle wciągającą Opowieścią Zimową. Istnienie klubu, w którym staruszkowie spotykają się i opowiadają tego rodzaju historie jest zastanawiające. Pochodzenie książek oraz rzeczy znajdujących się w mieszkaniu właściciela są jeszcze bardziej zagadkowe, ponieważ nie można było odnaleźć ich źródła. Czy zatem te miejsce istnieje naprawdę? A może to inny wymiar rzeczywistości? W klubie nie zadaje się pytań, lecz słucha. Każdy ma do niego wolny wstęp. Każdy ma prawo do serwowania gościom swoich opowieści. Zasada jest jedna: ważna jest opowieść, nie opowiadający. Więc przyjdź, weź szklankę szkockiej, rozsiądź się wygodnie w fotelu i przeczytaj Zimową Opowieść… ;-)
Metoda oddychania to opowieść, której akcja toczy się w ubiegłym wieku. Występuje w niej młoda kobieta, którego pewnego dnia zjawia się w gabinecie lekarskim Opowiadającego- Emlyna McCarron’a. Okazało się, że była w ciąży. Przyszła sama, nie miała przy sobie narzeczonego bądź męża, który towarzyszyłby jej podczas wizyty. Ze współczesnego punktu widzenia wydaje się być nam to całkiem normalną sytuacją. Wiele kobiet, przede wszystkim młodych, a nawet nieletnich - zachodzi w ciążę, a ojciec dziecka często jej nieznany albo pakuje walizki gdy tylko widzi dwie kreski na teście ciążowym. To były jednak inne czasy i takie „kłopoty” u niezamężnej kobiety nie miały racji bytu. Dziewczynę uważano za ladacznicę, dlatego też wiele ciąż kończyło się aborcją, ucieczką do innego miasta bądź czymkolwiek, co umożliwiłoby wyzbycie się złośliwych komentarzy ludzi. Zatem kobietę, która zachodziła przez przypadek w ciążę i nie miała przy sobie męża mieszano z błotem, nie mogła ona nigdzie pracować, bo każdy patrzył na nią i uważał za zwykłą ulicznicę. A że tatuś dziecka uciekł, gdy tylko dowiedział się o „kłopotach”? To nie miało wówczas żadnego znaczenia.
Jednak w tamtych czasach, ta kobieta zdecydowała się, wbrew społecznemu naciskowi – dziecko urodzić. Ba, ona nawet pracowała tak długo, na ile było to możliwe, to znaczy dopóki brzuszek nie uwydatnił się pod warstwą ubrań. Była bardzo odważną, dzielną i przede wszystkim – silną kobietą. Oczywiście kiedy tylko wydało się, że spodziewa się dziecka, jej pracodawczyni wylała na nią wiadro pomyj i natychmiast zwolniła. Kobieta nie zamartwiała się jednak swoją pozycją społeczną, ale robiła wszystko, co mogła, aby jej dziecko mogło zdrowo się rozwijać i żeby poród przebiegł pomyślnie. Jej ciążę prowadził Opowiadający - Emlyn McCarron, który był wtedy lekarzem specjalizującym się w ginekologii. Chcąc jak najbardziej pomóc swojej pacjentce, doktor McCarron zaproponował jej zastosowanie metody oddychania, jako techniki, która zdecydowanie ułatwi poród.
Kobieta z nabożnym niemal posłuszeństwem stosowała się do wszystkich rad doktora, jednak w dniu porodu – w wigilię, staje się niespodziewana rzecz. Była zima. Upiorna zima. Śnieg zasłonił ulice całego miasta, a lód na drodze uniemożliwił kierowcom spokojną jazdę. Kiedy kobieta poczuła, że zbliża się akcja porodowa, wsiadła w taksówkę i udała się w kierunku szpitala. Tuż przed szpitalem taksówkarz traci kontrolę nad kierownicą…wpada w poślizg, nie hamuje… prawa część auta złożyła się niczym harmonijka. Świadkiem tego wypadku był doktor McCarron, który natychmiast podbiegł do poszkodowanej kobiety. Jednak po drodze potknął się o jej… głowę. Tak, kobieta została rozczłonkowana, jej głowa leżała z dala od ciała. Ciała, które wciąż nosiło w sobie nowe życie. Doktor McCarron zauważył, że choć ciało kobiety nie miało fizycznego prawa do życia, to jednak nadal żyło. Kobieta oddychała tak, jak nauczył ją tego lekarz, aby sprawnie przeprowadzić poród. McCarron nie zastanawiał się długo, wydobył z teczki cęgi lekarskie i rozpoczął akcję. Ale nie musiał. Dziecko niemalże samo wyszło na świat, bez jego pomocy. Doktor jeszcze raz spojrzał na klatkę piersiową kobiety, która jeszcze chwilę po urodzeniu miarodajnie unosiła się w górę i opadała w dół. Po chwili w końcu przestała.
Stephen King uraczył mnie krótką, choć niezwykle wciągającą Opowieścią Zimową. Istnienie klubu, w którym staruszkowie spotykają się i opowiadają tego rodzaju historie jest zastanawiające. Pochodzenie książek oraz rzeczy znajdujących się w mieszkaniu właściciela są jeszcze bardziej zagadkowe, ponieważ nie można było odnaleźć ich źródła. Czy zatem te miejsce istnieje naprawdę? A może to inny wymiar rzeczywistości? W klubie nie zadaje się pytań, lecz słucha. Każdy ma do niego wolny wstęp. Każdy ma prawo do serwowania gościom swoich opowieści. Zasada jest jedna: ważna jest opowieść, nie opowiadający. Więc przyjdź, weź szklankę szkockiej, rozsiądź się wygodnie w fotelu i przeczytaj Zimową Opowieść… ;-)
Do następnego czytania! :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz