„Singapur czwarta rano”
to kontynuacja książki, o której kiedyś pisałam, a mowa oczywiście o „Bezsenności w Tokio”. W Bezsenności w Tokio autorem, a zarazem
bohaterem powieści był Marcin Bruczkowski, w społeczności japońskiej znany jako
Gajdzin. W Singapur czwarta rano
główną rolę gra natomiast Paweł Ostraszewski. Gra w dosłownym znaczeniu tego słowa,
bowiem Paweł wali ile sił w rękach w blachy, tomy i kociołki. To znaczy, jest
perkusistą, a przynajmniej stara się nim być.
Jak można się domyślić z imienia
i nazwiska - Paweł jest Polakiem. Zawitał
w sinagpurskie granice w poszukiwaniu siebie lub swojego miejsca na Ziemi? Tak,
chyba tak można to określić. Przez autochtonów postrzegany jest jako tzw. ang-mo, czyli cudzoziemiec, który przyjechał
do Singapuru pracować. Jednak poza pracą, życie Pawła kręci się przede
wszystkim wokół muzyki, bo „grunt to mieć gorące serce, chłodny umysł i grać
ćwiartki!”.
Stąd powieść obfituje w liczne opisy i anegdoty muzyczne. Paweł prowadzi nas po
swojej muzycznej ścieżce, która biegła jak sinusoida – raz wyżej, raz niżej, to
znaczy raz lepiej, a raz gorzej. Ale zawsze z ogromem pasji i autentyczności w
każdym utworze wygrywanym na perkusji. Jako czytelnicy, jesteśmy świadkami
tworzenia się różnych zespołów, z którymi grywał Paweł, czasem amatorsko,
czasem „do kotleta”, a czasem na większych koncertach. Dowiadujemy się, co się
robi w Singapurze po pracy, jakie knajpy w mieście są najlepsze, gdzie można
posłuchać muzyki na żywo i gdzie jam-sesje trwają do białego rana. Podobnie jak
w Bezsenności w Tokio, Singapur czwarta rano jest swego rodzaju
przewodnikiem, w tym przypadku - po Singapurze, jednak z takimi informacjami, których
nie znajdziemy w żadnych ulotkach dla turystów.
W książce znajdziemy sporo żargonu muzycznego i dziwnych językowych łamańców, jednak
autor starannie zadbał o ich zrozumienie umieszczając wiele przydatnych przypisów,
ilustracji, mapek, zdjęć, a na końcu znajdziemy nawet słownik. Singapur to
eklektyczne państwo-miasto pod względem kulturowym. Osiedlili się tu Chińczycy,
Malaje, Hindusi, a z powodu tej egzotycznej mieszanki nie ma też jednego, narodowego
języka. Jednak co najważniejsze, wszystkie te różnice nie mają znaczenia jeśli grupa
ludzi staje na scenie i gra. Muzyka łagodzi obyczaje, łączy ludzi, daje im
ukojenie lub napędza do działania, jest ucieczką od rzeczywistości lub sposobem
na życie. To właśnie o tym są kolejne rozdziały książki, które bagatela, noszą
tytuły fragmentów legendarnej dla nas- Polaków piosenki – Autobiografii.
Nie da się ukryć, że w książce znajdziemy trochę literackich „przeszkadzajek”.
Po pierwsze jest to nieobecność Gajdzina-Marcina, który w Bezsenności w Tokio porwał nas swoim niepoprawnym optymizmem,
humorem i lekkim piórem. W Singapur
czwarta rano Marcin pojawia się tylko na chwilę, a ogólna niespójność
wydarzeń i ich chronologii sprawia, że można się pogubić w fabule. Ponadto,
sprawy nie ułatwiają pojedyncze wstawki rozmów i sytuacji różnych bohaterów,
którzy nie wnoszą dużo do powieści, ale jednak są.
Klimat książki uderzy przede
wszystkim w gust miłośników muzyki (niech żyje Rock&Roll! ) i tych osób,
którzy mają z nią styczność na co dzień w ramach hobby, szkoły czy zawodu. Singapur czwarta rano był dla mnie
małym, ale jednak – rozczarowaniem, mimo wszystko zamierzam dać szansę
następnym powieściom autorstwa Marcina Bruczkowskiego i zobaczyć co tam słychać
w azjatyckim świecie :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz