Dzień dobry! Zawiało tu chłodem i głuchą ciszą. Szewc bez butów chodzi, a raczej bez książek, w moim przypadku. Minęły dwa miesiące, w których sporo się u mnie wydarzyło, a jednocześnie nie starczyło na wszystko czasu, przede wszystkim na czytanie. Zauważam jednak, że dzieląc się z Wami moimi spostrzeżeniami i opiniami, czytam, a nawet żyję bardziej świadomie. Jak już kiedyś pisałam, nieważna jest dla mnie liczba przeczytanych książek, ale ich jakość, nauka, którą z nich wyniosłam, przyjemność i radość, którą dostarczyła mi treść lektury. Czasem wystarczy, że książka zabije mi czas w pociągu, ale częściej szukam w niej spokoju, inspiracji, motywacji, mądrości lub sposobu na relaks i zapomnienie. Ostatnim moim punktem zainteresowania, tak typowo kobiecym… jest jednak moja cera (panowie, wybaczcie tym razem: ). I całkiem przypadkiem wpadła mi w ręce książka Charlotte Cho – Sekrety urody Koreanek, o której głośno zrobiło się już jakiś czas temu.
Charlotte Cho to dziewczyna
urodzona w słonecznej Kalifornii, ale o koreańskim pochodzeniu. W swojej
książce przyznaje, że żyła jak typowa dziewczyna z Kalifornii, której głównym
celem jest piękna opalenizna oraz włosy skręcone w morskie fale a la „właśnie
wyszłam z plaży”. Kiedy Charlotte wyjeżdża do Seulu do pracy, jej podejście do
pielęgnacji skóry oraz dbania o siebie
zmienia się całkowicie. Okazuje się, że w Seulu normalną rzeczą jest mieć
nawilżacz powietrza na biurku w pracy oraz zapasową szczoteczkę w łazience do
mycia zębów po każdym posiłku.
Koreańska troska ludzi o stan
cery biednej, niczego nieświadomej Amerykanki, jest dość bezpośrednia, żeby nie
powiedzieć – wścibska. Jednak to właśnie najbliższe otoczenie osób, z którymi
Charlotte współpracowała nauczyło ją odpowiedniej pielęgnacji o skórę twarzy,
która rozszerza się także na inne aspekty życia, takie jak zdrowe odżywianie
się i dbałość o dobre samopoczucie.
Charlotte zachwycona efektami,
jakie przyniosła jej cerze koreańska pielęgnacja podzieliła się swoimi doświadczeniami
w książce i w ten sposób każda z nas może chociaż spróbować jej metod, bo
przecież nie zaszkodzi spróbować, prawda? ;)
Książka podzielona jest na
rozdziały, a każdy z nich jest inny, ponieważ autorka nie skupia się jedynie na
elementach koreańskiej pielęgnacji, lecz znajdziemy tu także sporo informacji
odnośnie mentalności koreańskiej kultury, miejsc w Seulu wartych odwiedzenia
oraz dowiemy się jak zachowywać się w k-spa, czyli w koreańskim spa.
Dla mnie osobiście podstawą
wiedzy i motywacji stała się jednak część poświęcona skórze, o tym jak o nią
dbać, czym smarować, złuszczać, masować, żeby potem kochać i ubóstwiać…. ;) Charlotte
stworzyła rytuał koreańskiej pielęgnacji w 10 krokach, którą postanowiłam przetestować
na własnej skórze. Faktem jest, że trudno mi wykonywać wszystkie 10 etapów dwa
razy dziennie wedle zaleceń autorki, niektóre kroki pomijam, niektóre wykonuję
tylko wieczorem. Przede wszystkim na efekty muszę zaczekać znacznie dłużej,
żeby wydać obiektywną opinię, jednak już dziś mogę Wam powiedzieć, że większa
uwaga poświęcona skórze jest widoczna nawet po kilku dniach.
A co mi się podobało w poradniku
Sekrety urody Koreanek?
- bardzo przyjemny styl pisania
autorki
- przekaz poparty własnym doświadczeniem
- motywator w postaci zwrócenia
uwagi na dbałość o swoje zdrowie i samopoczucie
- zachęta do używania naturalnych
kosmetyków
- konkretny, zwarty i uniwersalny
plan pielęgnacji cery, który można dowolnie modyfikować
A co nie koniecznie zaplusowało w
książce Charlotte? No cóż, myślę, że wszyscy wiemy, że słodkość i ogólny róż
wylewający się na azjatyckich ulicach jest normalnym elementem kultury, ale do
mnie to nie trafia. Nie przemawia do mnie urocza, różowa okładka książki, dziecinna grafika oraz to, że „Elementarz
pielęgnacji” nie jest tylko poradnikiem kosmetycznym, ale też mini
przewodnikiem po Seulu, więc tytuł może być mylący. Poza tym niektóre teksty rozkładają
na łopatki, dosłownie. Oto przykład: „Słyszałam nawet, że kobiety przedłużają
rzęsy przed porodem, żeby na zdjęciach z Sali poporodowej nie wyglądać na
bardzo zmęczone”. Powiem Wam, że ja bym nawet nie wpadła na ten pomysł, bo o
ile wygląd jest ważny, to są pewne granice, po przekroczeniu których wpadam w
taki śmiech, że aż mi książka wypada z ręki ;-) Ponadto autorka poświęciła kilka stron na
przedstawienie marek kosmetyków, które gorąco poleca i zachęca do korzystania z
nich. Z jednej strony są to bardzo przydatne informacje, a z drugiej – autorka chyba
nie zdaje sobie sprawy, że większość tych kosmetyków jest dla nas dostępna
jedynie przez Internet, a ceny w dolarach również nie zachęcają do ich kupna.
Sekrety urody Koreanek to poradnik,
który polecam wszystkim tym dziewczynom, które chcą bardziej zadbać o wygląd
swojej cery, skóry i ciała ogólnie, niezależnie od tego, czy są na początku
swojej drogi uważnej pielęgnacji czy są już ekspertkami, ponieważ nawet eksperci
znajdą tu coś dla siebie albo dowiedzą się zupełnie czegoś nowego. Książka była
dla mnie porządnym kopniakiem do tego, żeby poświęcać skórze więcej czasu i
odpowiednio o nią zadbać już za młodu, bo później może być po prostu za późno i
pewnych zmian oraz czasu nie cofniemy. A przecież każda z nas chce być jędrną i
gładką brzoskwinką, a nie spaloną na słońcu, zasuszoną pomarańczą, prawda? ;-)
PS. No to poleciałam z tymi
owocami. To pewnie przez tego arbuza rano.
Do zobaczyska!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz