niedziela, 5 czerwca 2016

Joanna Glogaza- "Slow life", czyli jak żyć, żeby nie zwariować




















„Slow life to nie tylko życie we własnym tempie, to przede wszystkim życie w zgodzie ze sobą. Zwalniamy by zająć się tym, co dla nas ważne. Musimy  więc najpierw dowiedzieć się, czego tak naprawdę chcemy -  albo chociaż czego kategorycznie nie chcemy”.

Slow life” to już druga książka Joanny Glogazy, autorki popularnego bloga Styledigger.  Po jej pierwszej książce „Slow fashion” (o której pisałam TU) i po uporządkowaniu naszych szaf, przyszedł czas na uporządkowanie własnego życia. Definicja slow life według Joasi jest trochę nieadekwatna do napisu umieszczonego na okładce książki, bowiem nie chodzi tu dosłownie o wdrożenie w życie koncepcji „Zwolnij i zacznij żyć”, a jak twierdzi autorka – życie we własnym tempie. Tak, we własnym, niekoniecznie wolnym i niekoniecznie szybkim.

Premiera książki przypadła na 1 czerwca, toteż można powiedzieć, że był to idealny prezent na dzień dziecka :) Oczywiście książka była dostępna również w przedsprzedaży, a także w czasie trwających Warszawskich Targach Książki. Książkę nabyłam niejako w pakiecie razem ze „Slow fashion”, ale po pozytywnej energii roznoszącej mnie po jej przeczytaniu, nabrałam ochoty na więcej. Zespół Nienasyconego Czytelnictwa, wiadomo.

Podobnie jak w przypadku pierwszej pozycji Joasi, „Slow life” również zostało podzielone na konkretne, spójne i wyczerpujące obszary tematyczne. Po zwięzłym wstępie, autorka przedstawia definicję slow life, a następne rozdziały skierowane są bezpośrednio do nas i stanowią próbę zajrzenia w głąb siebie, poznania swoich prawdziwych potrzeb, zastanowienia się nad fundamentalnymi dla nas wartościami oraz tym, czy zadowala nas sposób w jaki obecnie żyjemy. Znajdziemy tu też wywiady z innymi blogerami, równie ciekawe i inspirujące.

Uważam, że pisanie tego typu poradników jest dość ciężkim i przede wszystkim odpowiedzialnym zadaniem. Joasia już na początku zaznacza, że wszystko o czym przeczytamy jest szczere i bezpośrednie, i po przeczytaniu książki jak najbardziej potwierdzam te słowa. Jeśli ktoś ma w sobie tyle wytrwałości i determinacji, aby czytać i korzystać z profesjonalnych poradników psychologicznych, proszę bardzo, niech Budzi W Sobie Olbrzyma. Ja nie należę do takich osób, dlatego prosty przekaz na poziomie stylu pisania Joasi trafia do mnie najlepiej. Joasia nie używa żadnych skomplikowanych terminów odnośnie prowadzenia swojego życia w koncepcji „slow”, nie znajdziemy tu też magicznych porad typu: „słuchaj monologów motywacyjnych”, „pamiętaj, że co cię nie zabije, to cię wzmocni” albo „Upadłeś? Podnoś tyłek i …. (wiecie co)”. Takimi i podobnymi technikami kołczowymi usiane jest pół internetu. I scrollujesz dzień za dniem tego fejsa, przeglądasz zdjęcia słodkich kotów, oglądasz durne filmiki na youtubie (niektóre naprawdę są durne), lecz ni w ząb pomaga ci to przy rozwiązaniu twoich problemów, odrabianiu lekcji, sporządzaniu raportu lub wykonaniu po prostu zadań/obowiązków przypadających na dany dzień. „Ach, ten wieczór, który spędziłam przed laptopem, kłócąc się z kimś anonimowo w internecie. Niezapomniany!” – śmieję się za każdym razem, kiedy czytam ten fragment ;-)

Na koniec dnia czujesz się zmęczony, choć tak naprawdę nie zrobiłeś nic konkretnego, nie spróbowałeś niczego nowego, nie poświęciłeś czasu swoim pasjom, nie podziękowałeś ludziom, którzy sprawiają, że twój świat jest piękniejszy.

Nie ma problemów lepszych czy gorszych. Jeśli dla mnie na chwilę obecną problemem jest np. zdanie jakiegoś przedmiotu, to oczywiście, że nie mogę porównywać się z tymi, którzy przechodzą żałobę po utracie bliskiej osoby, ale to nie zmienia faktu, że mój problem nadal pozostaje problemem. I w tym śmiesznym wieku zawieszonym pomiędzy pożegnaniem się z beztroską nastolatki, a przejściem w okres dorosły zostałam przytłoczona nadmiarem obowiązków, które wywołały tylko niepotrzebny stres i zmartwienia, a w efekcie beznadziejny humor. Bo niby robiłam wszystko na raz, nie wszystko się udawało, ale w ogólnym rozrachunku – nie było przecież źle. I co z tego, że podczas robienia #MiljonaRzeczyNaRaz nie zauważyłam nawet kiedy rzeczy, które na co dzień sprawiają mi ogromną przyjemność, nagle przestały być przyjemne i odprężające, a stały nie pospiesznie wykonywanym obowiązkiem. Chodziłam trochę na autopilocie, a im więcej zadań upchnęłam na dany dzień, tym uważałam że lepiej i że kiedyś w końcu odpocznę, i osiągnę stan nirwany (haha). I wciąż ten pośpiech i strach, że czegoś jeszcze nie umiem, czegoś nie zrobiłam, nie przeczytałam tego artykułu o najnowszych technikach zarządzania czasem, nie pojechałam tu i nie byłam tam. W języku angielskim stan ten doczekał się nawet swojej nazwy - FOMO (fear of missing out). Nie żyłam ani dniem dzisiejszym, ani nawet przeszłością, a jedynie strachem przed nieznaną przyszłością. Po „Slow fashion” zapaliła mi się lampka w tej mojej małej główce i gdybym nie przeczytała „Slow life” prawdopodobnie zignorowałabym ten sygnał ostrzegawczy, a lampkę zgasiła za pomocą wygaszacza, jak Dumbledore światła na Privet Drive. A potem bym chyba w końcu oszalała albo nabawiła się wrzodów żołądka. Nie wiem co gorsze.

Najnowsza książka Joanny Glogazy uświadomiła mi, na czym polega życie w zgodzie ze sobą i we własnym tempie, czego nic ani nikt nie zrobił do tej pory. Niczym dziecko wypisałam na kartce (zgodnie z zaleceniami autorki) rzeczy, które lubię robić i w których jestem dobra,  czynności, na które chcę poświęcać swój czas, a także listę pomysłów na relaks czy listę moich małych przyjemności (kawa i książka o poranku, ach!). Z pozoru wydaje się to być bardzo proste i wiele osób pomyśli „Serio? Mam bawić się w takie rzeczy? Skoro lubię chodzić na piwo, to chodzę na piwo, nie muszę tego pisać i sobie o tym przypominać”. A pamiętasz rzeczy, które lubiłeś robić jako dziecko? Co sprawia, że podskakujesz z podekscytowania na samą myśl, że tę rzecz będziesz robić? Jakie są twoje priorytety? Za czym tęsknisz, kiedy jesteś bardzo zajęty?

Odpowiedzi na te wszystkie pytania w obliczu pustej kartki wcale nie przyszły mi łatwo, niektóre nie przyszły wcale. I nie chodzi tu o wypisanie wszystkich rzeczy i czynności, jakie nam tylko przyjdą do głowy, bo „w sumie, to kiedyś wygrałam partię w szachy, więc chyba lubię szachy”. To mają być rzeczy, które NAPRAWDĘ sprawiają nam przyjemność, zadania, na których realizację chcemy poświęcać swój czas i czynności, które sprawiają, że żyjemy tak na 100%, nie byle jak, nie w wiecznym rozemłaniu pomiędzy sprawdzaniem fejsa i oglądaniem kotów (choć niektóre są naprawdę urocze!).

Rozważania Joasi sprowadzają się niemalże do jednego, podsumowującego słowa – CELEBRACJA. Celebracja naszej codzienności, która składa się ze zwykłych wtorków i zwykłych czwartków. Bez czekania na lepsze czasy, na życie w pełni dopiero po zdanej sesji/napisanej pracy magisterskiej/dopięciu kolejnego projektu, na czekaniu na zasłużony urlop czy upragniony awans.  „Stajemy się tym, co robimy. Drobne codzienne czynności składają się w końcu na coś dużego. To nie odpowiedni charakter stoi na drodze do miejsca, w którym chcielibyśmy być, ale nieodpowiednie nawyki”.

Nie od razu Kraków zbudowano – zawsze to powtarzam. Ale z każdą położoną cegiełką, jesteśmy bliżej celu niż gdybyśmy nie robili nic. Przejście w proces życia we własnym tempie wymaga chęci, czasu, pracy nad sobą, a przede wszystkim – odcięcia się od wszystkiego, co nic nie wnosi do naszego życia, lub co gorsza – dołuje nas. „Slow life” polecam każdemu, kto miewa w życiu takie momenty, w których ma ochotę pociąć się mokrym herbatnikiem, kładzie czajnik elektryczny na kuchence gazowej lub podczas oglądania serialu przypomina sobie o obowiązkach i ogląda serial zestresowany.




Pozdrawiam Was serdecznie i życzę słodkiego, miłego życia ;)



Ps. Jeśli ktoś ma blisko, to w najbliższą środę (08 czerwca) odbędzie się spotkanie autorskie z Joanną Glogazą w warszawskich Złotych Tarasach, o godz. 19 w księgarni autorskiej. Ja będę! :)


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz