Jeśli chcesz najpierw przeczytać obowiązkowe dwa zdania na temat biografii autora, polecam Wikipedię.
Ta internetowa i pełna absolutnie wszelkiej wiedzy encyklopedia -wyśpiewa ci wszystko. Ja natomiast dodam, że autora nie znam osobiście, ale przybiłabym sobie z nim piątkę. W ramach gratulacji, oczywiście.
Teraz podobno powinnam napisać jak trafiłam na książkę. Kupiłam, wypożyczyłam, przeczytałam z polecenia albo dostałam w prezencie, znalazłam na ulicy lub uratowałam ostatni egzemplarz z płonącego antykwariatu. Nie pamiętam. Zagubiłam się w czasie i w przestrzeni. To nie ma znaczenia.
Skończywszy anglistykę w Polsce, Marcin wyjeżdża na studia kulturoznawcze do Kraju Kwitnącej Wiśni, a dokładnie tam gdzie miejsca ma akcja trzeciej części bohaterów Fast&Furious, czyli…witamy w Tokio!
Skończywszy anglistykę w Polsce, Marcin wyjeżdża na studia kulturoznawcze do Kraju Kwitnącej Wiśni, a dokładnie tam gdzie miejsca ma akcja trzeciej części bohaterów Fast&Furious, czyli…witamy w Tokio!
Tym oto sposobem panu Bruczkowskiemu autochtoni przylepiają nową, społeczną etykietkę i zostaje wyrastającym ponad wszystkie japońskie głowy-Gajdzinem. Dla niewtajemniczonych - Gaijin (czyt: gajdzin), to japońskie słowo używane do określania cudzoziemców. Początki zadamawiania się w mieście pełnym nielegalnych automatów z piwem, krajobrazów przeciętych wszechobecnymi elektro liniami i języka który jest po prostu nie-do-ogarnięcia, są co tu mówić… po prostu zabawne :) Sam autor przyznaje, że: "Każdy początkujący gajdzin przeżywa w Japonii swoją porcję przygód, ucząc się na nowo jeść, mówić, czytać, pisać, myśleć, żyć...”
Książkę pokochałam przede wszystkim za jej prostotę i mój nieschodzący z twarzy uśmiech podczas jej czytania. Znajdziemy tu sporą dawkę informacji na temat życia i kultury japońskiej, które są szczególnie ciekawe, jeśli porównamy je choćby z naszymi zwyczajami. No bo kto by pomyślał, że w tamtych czasach porządny Japończyk nie zhańbi się na tyle, aby korzystać z używanego sprzętu elektronicznego, ale parasolki i rowery może kraść do woli? Albo, że winą za wszelkie nieszczęścia i tragedie społeczne obwiniany jest biedny, nikomu nie robiący krzywdy…Gajdzin?
A Gajdzinowi-Marcinowi dużo nie trza do szczęścia! Toż to Polak z krwi i kości. Więc daj mu jeść (np. Przyjaciela Kalorii), nalej żubrówki i tak w barwnym połączeniu spisywane są perypetie studenta, nauczyciela języka angielskiego, salarymana, a na konsultancie biznesowym kończąc.
Dzięki opisom przygód pana Bruczkowskiego wchodzimy do miniaturowych, tokijskich mieszkań, gdzie luksusem jest posiadanie łazienki, jedziemy autostopem na wymarzone wakacje, kosztujemy (ponoć) pysznego piwa, kłócimy się z policjantem, który ostatecznie sam nas przeprasza, że nie miał racji. Doświadczenia Gajdzina bawią do łez, a opisy lokalnych potraw napędzają smaku tak bardzo, że aż chce się pobiec do najbliższej Biedronki po gotowy zestaw sushi za 10 zł.
Wszystkie powyższe oraz inne historie nie zostałyby przelane na papier, gdyby nie świetny zmysł obserwacji samego autora, który pozwala nam czytać każdy następny rozdział z rosnącym zaangażowaniem. Choć upłynęło wiele lat od kiedy pan Marcin-san gościł w Tokio i Japonia zmieniła się przez ten czas diametralnie, to na pewno nie zmienił się pozytywny duch tej książki. Ponadto autor nie spoczął na laurach i funduje nam dalsze losy Gajdzina w kolejnych książkach, toteż ciąg dalszy nastąpi… :)
Książkę pokochałam przede wszystkim za jej prostotę i mój nieschodzący z twarzy uśmiech podczas jej czytania. Znajdziemy tu sporą dawkę informacji na temat życia i kultury japońskiej, które są szczególnie ciekawe, jeśli porównamy je choćby z naszymi zwyczajami. No bo kto by pomyślał, że w tamtych czasach porządny Japończyk nie zhańbi się na tyle, aby korzystać z używanego sprzętu elektronicznego, ale parasolki i rowery może kraść do woli? Albo, że winą za wszelkie nieszczęścia i tragedie społeczne obwiniany jest biedny, nikomu nie robiący krzywdy…Gajdzin?
A Gajdzinowi-Marcinowi dużo nie trza do szczęścia! Toż to Polak z krwi i kości. Więc daj mu jeść (np. Przyjaciela Kalorii), nalej żubrówki i tak w barwnym połączeniu spisywane są perypetie studenta, nauczyciela języka angielskiego, salarymana, a na konsultancie biznesowym kończąc.
Dzięki opisom przygód pana Bruczkowskiego wchodzimy do miniaturowych, tokijskich mieszkań, gdzie luksusem jest posiadanie łazienki, jedziemy autostopem na wymarzone wakacje, kosztujemy (ponoć) pysznego piwa, kłócimy się z policjantem, który ostatecznie sam nas przeprasza, że nie miał racji. Doświadczenia Gajdzina bawią do łez, a opisy lokalnych potraw napędzają smaku tak bardzo, że aż chce się pobiec do najbliższej Biedronki po gotowy zestaw sushi za 10 zł.
Wszystkie powyższe oraz inne historie nie zostałyby przelane na papier, gdyby nie świetny zmysł obserwacji samego autora, który pozwala nam czytać każdy następny rozdział z rosnącym zaangażowaniem. Choć upłynęło wiele lat od kiedy pan Marcin-san gościł w Tokio i Japonia zmieniła się przez ten czas diametralnie, to na pewno nie zmienił się pozytywny duch tej książki. Ponadto autor nie spoczął na laurach i funduje nam dalsze losy Gajdzina w kolejnych książkach, toteż ciąg dalszy nastąpi… :)
Ulubiony cytat: "Równie dobrze mógłbyś wejść do księgarni i zapytać: czy są książki? Sake to po japońsku alkohol. Zapytałeś w monopolowym, czy mają jakiś alkohol."
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz