niedziela, 27 grudnia 2015

Góra gór, Trzeci Biegun, Dach Świata, czyli Mount Everest


Zaczyna się od pojedynczej myśli. Małej iskierki, która ma sprawić, że życie znów nabierze sensu. Przelotny obraz kiełkujący w  wyobraźni. Obejrzany film. Muzyka zasłyszana gdzieś w oddali. Czyjeś słowa, które czasem stają się największą motywacją. Chęć ucieczki od rzeczywistości. Kształtowanie się marzenia w umyśle człowieka może mieć różne podłoże. A wtedy  rozpoczyna się kręta i często trudna droga.  W tym przypadku - kamienista, z licznymi wybojami i uskokami, pokryta lodem i puchem śniegu oraz z temperaturą tak niską, że tylko nadzieja rozgrzewa  cię od środka i pozwala iść dalej. Kroczek po kroczku… a cel jest bardzo daleko… a raczej wysoko.  Na wysokości 8848 m.n.p.m. 

Myślę, że Martyny Wojciechowskiej nikomu nie trzeba przedstawiać, a jeśli ktoś jednak jej nie zna, to odsyłam do źródeł ;-) Od kiedy pamiętam ta osoba była i będzie dla mnie kimś naprawdę wyjątkowym.
Zawsze inspirowały mnie kobiety, które odważnie i twardo stąpają po ziemi, wciąż wyznaczają sobie nowe cele oraz spełniają marzenia, których realizacja wymaga nie tylko pracy i odwagi, ale także poświęcenia. Pomimo medialności Martyny Wojciechowskiej, daleko jej do częstokroć spotykanego w telewizji modelu „celebryty”. Na co dzień pogardzam wszelkimi telewizyjnymi, muzycznymi czy aktorskimi ‘gwiazdami’ nonszalancko przechadzającymi się po czerwonych dywanach i wyginających się na „ściankach” w świetle błyskających fleshy. Sława? Jak najbardziej tak, czasem wręcz nie da się tego uniknąć. Parcie na szkło? Zdecydowanie nie. Lubię prostych i dobrych z natury ludzi. Taka jest właśnie Martyna Wojciechowska. Odważna i nienasycona podróżniczka, która uparcie prze naprzód, a przy tym pokorna kobieta, którą los zmusił do zmiany sposobu patrzenia na świat.

Czasami myślę, że każdemu przydałoby się takie wejście na najwyższy punkt Ziemi, aby przekonać się, że wobec całego świata, nasze problemy, pieniądze, osiągnięcia, sukcesy i wszystkie doczesne udogodnienia, przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Jesteś tylko Ty i twój duch walki, jeśli tylko go masz.  Stare porzekadło mówi, że jeżeli chcesz poznać dobrze jakiegoś człowieka – zabierz go w góry. One wszystko weryfikują. Każdą słabość i wadę charakteru. W najwyższym i najtrudniejszym pasmie górskim na świecie - w Himalajach, nie każdy zdaje ten egzamin. Niektórzy się poddają lub giną, bo Everest nie jest do zdobycia, on może jedynie pozwolić ci łaskawie wspiąć się na siebie. 

To był czas nagrywania materiałów do programu „Misja Martyna”. Wyprawa na Islandię. Całodzienne nagrywanie i przemieszczanie się od punktu do punktu wykończyło wszystkich członków ekipy. Martyna miała prowadzić auto, ale Witek kazał jej przesiąść się do tyłu. Zasnęła na kolanach Rafała, operatora kamery. Obudził ją potworny huk i ból. Mieli wypadek. Samochód dachował. Wkrótce nadjechała karetka. Witek jest w ciężkim stanie. Martyna łamie kręgosłup. Rafał nie żyje...

W takim momencie masz nadzieję, że świat po prostu stanął w miejscu.  Niestety, ale życie toczy się dalej, nawet bez tej lubianej czy ukochanej osoby, nawet jeśli nie potrafisz się z tym pogodzić. Nie chce Ci się wstać z łóżka, nie chce ci się żyć, żałujesz, że to nie Ty  umarłeś. „Zdarzają się większe tragedie w życiu – wiem, ludzie tracą domy, rodziny, dzieci. Jednak takie wartościowanie nie ma sensu, każdy na swój sposób przeżywa nieszczęścia (…) Nie miałabym odwagi odebrać sobie życia, ale gdybym wtedy zamknęła oczy i rano się nie obudziła, nie byłoby mi żal”.

Jedynym ratunkiem jest…ucieczka. Dla Martyny tą ucieczką stało się marzenie o wejściu na najwyższy szczyt świata. Tylko czy rozsądnie jest zaczynać od tak  wysokiej poprzeczki? To nieważne. Pomysł już się pojawił, a chęci nie brakuje. To wystarcza.

No dobrze, ale jak tu wejść na Mount Everest z pozrywanymi mięśniami, pękniętą kością łonową, złamanym kręgosłupem oraz z przeświadczeniem lekarzy powtarzających ci, że czeka cię wózek inwalidzki? Jak poradzić sobie z przeszywającym bólem, który od momentu wypadku towarzyszy Ci na każdym kroku? Jak znowu dziarsko unieść głowę, pełną wyrzutów i żalu do samej siebie?  Jakkolwiek banalnie to brzmi, to czas leczy rany. Żmudna i czasochłonna rehabilitacja, po wielu miesiącach przynosi w końcu pozytywne efekty. To jednak dopiero początek, bo nadszarpane zdrowie oraz brak doświadczenia we wspinaczce wcale nie pomagają. Na sukces składa się wiele pomniejszych zwycięstw, które pozwalają nam ten cel finalnie osiągnąć. A więc trzeba się gdzieś sprawdzić, coś zrobić, zacząć działać. Pierwszy kroczek na drodze do Everestu to inny szczyt – Aconcagua. Od czegoś trzeba zacząć! Nie poszło jak z płatka, ale udało się. 


Pierwszy krok za nami. Jednak sam pomysł  nadal wydawał się iście szalony. Wejść na Everest? Po takim wypadku? Z kim? Za co? Kiedy? Jak?! Pytania pozostawione bez odpowiedzi zdawały się nie mieć końca.  Czczą gadaninę pozostawmy jednak ludziom pozbawionym motywacji i celów, bo Wojciechowska wie, co robić – należy działać. Szukanie sponsorów tak wysoko finansowej wyprawy oraz znoszenie medialnego rozgłosu, jaki jej towarzyszył, nie było łatwe, ale w końcu się udaje. Teraz już nie ma odwrotu. Są za to wydatki w kwocie 600 tysięcy złotych, zastawiony dom oraz 13 podpisanych umów  z donatorami i partnerami. Wszyscy liczą na twój sukces, a twoje poczynania obserwuje cały kraj. To już przeradza się w swego rodzaju psychiczny nacisk i chęć udowodnienia nie tylko sobie, ale też po części innym, że się mylili, że nie mieli racji, że można żyć bez wózka i wspinać się wysoko po marzenia...

Potem są już tylko treningi oraz równie wyczerpujące przygotowania, gromadzenie sprzętu, uzupełnianie niedoborów wiedzy wspinaczkowej oraz przede wszystkim słowa otuchy wypowiadane przez bliskich i innych, bardziej doświadczonych „ludzi od gór”.

A jak wygląda w końcu sama droga ku Najwyższej Górze Świata?  Z perspektywy ciepłej i wygodnej kanapy ciężko wyobrazić sobie warunki, jakie panują w Himalajach. Gdyby człowieka z nizin nagle przenieść na Mount Everest, to tlenu starczyłoby mu na 3 do 5 minut, po czym straciłby przytomność i w końcu zmarł. „Ktoś, kto nie znalazł się na wysokości siedmiu, ośmiu tysięcy metrów, tego nie zrozumie. To nie jest zmęczenie. To jest coś absolutnie wbrew instynktowi samozachowawczemu, wbrew fizjologii człowieka”. Mimo wszystko, Góra Gór fascynuje ludzi i kto raz na nią wszedł pragnie tam powrócić lub zdobywać kolejne szczyty.  Mount Everest zbiera niestety też swoje śmiertelne żniwo. Do maja tego roku, Everest to miejsce ostatnich chwil dla 283 osób.



Obok odporności psychicznej, czynnikiem umożliwiającym wejście na dach świata jest aklimatyzacja, czyli powolne przyzwyczajanie organizmu do nowych warunków klimatycznych. Ten proces u każdego może przebiegać inaczej i w różnym czasie. Częstokroć jednak idzie w parze z chorobą wysokościową, obrzękiem mózgu lub płuc, czy hipotermią, a wtedy twoje ciało nie ma siły dosłownie na nic. Każdy następny krok i kolejny oddech jest stratą energii, więc trzeba bardzo uważać, aby tej energii nie marnować. Gotowanie herbaty z topniejącego się śniegu, liofilizowane jedzenie o smaku plastiku, załatwianie potrzeb fizjologicznych do bidonu w namiocie o powierzchni 1,5 m na 1,5 m, kilkunastodniowe czekanie na polepszenie się pogody, permanentne zmęczenie i wyziębienie….
„Leżę w mokrym, zimnym namiocie i próbuję pisać. Wszystko śmierdzi wilgocią, moczem, jedzeniem, bo pół menażki kaszy z sosem wylałam na swoją kurtkę. Brudnymi rękoma dotykam twarzy, usta mi krwawią, a płatki uszu pokryte są łuszczącą się skórą (…) Przypominają mi się słowa dziennikarki , która zapytała mnie kiedyś podczas wywiadu: „A jak żyje i spędza czas taka gwiazda jak pani, pani Martyno?”. Ano tak, droga pani. Właśnie tak”.

Mimo wszystko życie w górach jest zdecydowanie prostsze. Nie ma tu wysoko rozwiniętej cywilizacji, samochodów, telefonów czy innych udogodnień. Kiedy wyruszasz w góry, wszystkie problemy i zmartwienia zostają z tyłu, a kiedy wracasz, nie wydają się już takie duże i straszne. Aby wejść na szczyt, trzeba też być trochę egoistą, niestety. Począwszy od porzucenia swojego doczesnego życia i najbliższych ludzi, aż po wypracowanie w sobie pewnej dozy „ludzkiej znieczulicy”, ponieważ tam w wysoko w górach w skrajnych sytuacjach - możesz liczyć tylko na siebie, a mijanie zwłok ludzi, których zabrał Everest – staje się normalne. Tutaj nikt nie przyjdzie ci z natychmiastową pomocą, jeśli złamiesz nogę lub doznasz głębokich odmrożeń. Nie przyjedzie też karetka z pomocą medyczną, a jeśli pogoda nie dopisuje, to nawet pilot w helikopterze nie narazi swojego życia na ratowanie cudzego. Tutaj nie powiesz sobie „Mam dość. Wychodzę. Wracam do domu”.  Możesz położyć się  co najwyżej w namiocie i czekać, aż ci przejdzie te chwilowe załamanie albo wrócić do bazy, co i tak zajmie ci przecież kilka dni marszu po oblodzonej i niebezpiecznej drodze.
Człowiek dokonuje tu rzeczy, o które nigdy by siebie nie podejrzewał. Wobec potęgi i majestatu gór, jest się tylko małym  człowieczkiem i tylko pokora oraz cierpliwość mogą  poprowadzić nas ku górze.


Jerzy Kukuczka, wybitny polski taternik, alpinista i himalaista powiedział:
 „Widziałem w górach ludzi, którzy nigdy nie chodzą do kościoła. A tam się modlili”.


O przygodach Martyny mogłabym jeszcze długo pisać, ale opowieści nie miałyby końca, więc lepiej, żebyście sami ją przeczytali, bo naprawdę warto. Cieszę się, że książka jest ponownie dostępna na rynku, więc nie ma już problemu z jej zdobyciem, a jeden z egzemplarzy stoi dumnie w moim regale,  obok dwóch innych książek Martyny, o których na pewno jeszcze kiedyś napiszę :)  „Przesunąć horyzont”  to natchnienie do walki z własnymi słabościami oraz opowieść o tym, że nie ma na świecie rzeczy niemożliwych. Ogranicza nas tylko własna wyobraźnia lub lęk przed nieznanym.  A skoro sami wyznaczamy sobie te bariery, to równie dobrze możemy je przekraczać. Wyobraźnia Martyny nie zna granic, a lęk- to tylko kolejna przeszkoda, którą trzeba pokonać. Cała siła natomiast drzemie nie tylko w mięśniach naszego ciała, ale przede wszystkim w psychice, która  pozwala nam pokonywać kolejne kroczki, coraz wyżej stawiać poprzeczki, iść wyżej i wyżej. Aż do celu. 

A co jest dalej? Czy zdobycie Mount Everestu coś zmienia? Czy wart jest tylu wyrzeczeń, poświęceń, nieprzespanych nocy i katuszy ciała? Odpowiedź niesie Norgay Tenzig, jeden z  dwóch pierwszych zdobywców tej góry: "Każdy ma swój Everest". Ten Everest możemy pokonywać codziennie, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.


Ciekawostki o Mount Everest:

  • Brytyjscy odkrywcy nazwali szczyt Mount Everest od nazwiska szefa pomiarów geodezyjnych w Indiach - Sir George'a Everesta


  • Jako pierwsi, wierzchołek Himalajów zdobyli Edmund Hilary i Tenzig Norkay, w roku 1953.

  • Pierwszym naszym rodakiem który zdobył szczyt była Wanda Rutkiewicz, było to w roku 1978. Weszła na górę gór jako pierwsza Europejka i trzecia kobieta na świecie.

  • Rekord najszybszego wejścia od południa - w 2000 roku należy do Babu Chhiri Szerpa (34l.) - wszedł na szczyt z bazy w 16 godzin i 56 minut.

  • Mount Everest był dla Martyny Wojciechowskiej trzecim wierzchołkiem na drodze ku zdobyciu "Korony Ziemi". W ciągu 7 lat Martyna zdobyła 7 najwyższych szczytów górskich na 7 kontynentach.

Ulubiony cytat: „Wielkość człowieka polega na tym, że mówi mniej, niż wie, a o rzeczach skomplikowanych opowiada prostym językiem."




PS. Nienasyconych czytelników zachęcam do obejrzenia filmu dokumentalnego w reżyserii Dariusza Załuskiego pt.” Everest – przesunąć horyzont”. 18 maja 2006 Darek Załuski wraz z Martyną wspiął się na szczyt Himalajów, a podczas wyprawy był jej nieodłącznym kompanem i przyjacielem.



Do następnego czytania! ;-)



1 komentarz :

  1. Mam w planach tę książkę, może teraz uda się kupić w poświątecznych wyprzedażach ;)

    OdpowiedzUsuń