Wniesienie XIII
poprawki do konstytucji Stanów Zjednoczonych przez Abrahama Lincolna, znoszącej
tym samym w kraju niewolnictwo, nie wyznaczyło faktycznego kresu prześladowań i
uprzedzeń w stosunku do czarnoskórej ludności. Aż do lat 60. ubiegłego wieku
rasizm i dyskryminacja były akceptowane społecznie. Dziełem traktującym o tym
problemie jest właśnie „Zabić drozda”,
autorstwa Harper Lee. Powstało także kilka filmów o tej tematyce. Historię czarnoskórego niewolnika poruszył
między innymi Quentin Tarantino w „Django”; mamy również dzieje kilku czarnych
kobiet, które jako tytułowe „Służące” prowadzą domy bogatych paniusi, znamy też
opowieść o Kamerdynerze Białego
Domu, który na przestrzeni trzech dekad służył ośmiu prezydentom.
Ale czy słowa zapisane na kartach książki Harper Lee niosły wystarczająco
moralizujący przekaz o problemie, jakim był niegdyś w Ameryce wszech panujący
rasizm? Gdzie w tym wszystkim istnieje granica ludzkiej
tolerancji?