Niektóre książki są jak Rosja. To po prostu stan umysłu. Taka też jest ta książka, która nigdy ze mnie nie wyjdzie.
Khaled Hosseini fabułę swej powieści umieszcza w Afganistanie, w niedawnych latach, kiedy panował tam komunizm, a następnie władze przejęli Talibowie. W „Tysiącu wspaniałych słońc” poznajemy Mariam - dziewczynkę napiętnowaną od samego poczęcia, bowiem urodziła się jako nieślubne dziecko. A wiadomo co w islamie oznacza urodzić bękarta…publiczny ostracyzm, rodzinne odrzucenie. Kobieta z brzuchem i bez męża? Dziwka. Facet, który ma trzy żony i na boku dorobił się dziesiątego dzieciaka? Płodny chłop, tylko pozazdrościć.
A więc Mariam wychowuje się na uboczu, z dala od ludzi i w glinianej klepce, podczas kiedy jej przyrodnie rodzeństwo pławi się w luksusach, mieszkając w małym pałacu w centrum miasta. Jedyna radosna chwila w ciągu tygodnia to czwartek. W czwartek przychodzi ojciec Mariam i spędza z nią czas. Nie można powiedzieć, że ojciec - Dżalił nie kochał swojej córki. Zapewnił jej tyle, ile mógł, tyle, ile mieściło się to w granicach islamskiej tolerancji. Wszystko do czasu, kiedy przychodzi moment pozbycia się kłopotu w postaci nieślubnej córki, która po śmierci matki domaga się normalnego życia, podobnego do żywota wiedzionego przez jej przyrodnie rodzeństwo. Rozwiązanie? Prosta sprawa. Trzeba pannę wydać za mąż. Niech mąż się nią opiekuje. A ona niech rodzi mu dzieci. Najlepiej jak najwięcej i samych chłopców. I nie ma znaczenia fakt, że dziewczyny takie wydawane są za 3-4 razy starszych od siebie mężczyzn, których nigdy wcześniej nie widziały na oczy. To smutna, brutalna prawda, i choć my, czytelnicy, możemy współczuć, nie godzić się na taki los, buntować się, nie rozumieć – to nic nie zrobimy. Po prostu nic. Pozostaje nam gorzki posmak w ustach.
„Ile ty masz lat? Piętnaście? To dobry wiek, odpowiedni do zamążpójścia.”
Jest jednak coś, co zawsze umiera jako ostatnie. Tak, to jest nadzieja. Nadzieją w życiu muzułmańskich kobiet jest perspektywa innego, lepszego, przede wszystkim - ludzkiego życia. Oto autor przedstawia nam drugą, zgoła inną bohaterkę - Lajlę. Można by powiedzieć, że całkiem zwykłą dziewczynę, która bawi się z innymi dziećmi, nie nosi burki, chodzi do szkoły, a jej przyjacielem jest chłopiec i nic komu do tego. Takich kobiet w Afganistanie było relatywnie dużo. Swobodnie przechadzały się po ulicach miasta Herat, dumne z tego, że są wolne, że są sobą. „Te kobiety zadziwiały Mariam. Sprawiły, że uświadomiła sobie swoją samotność, byle jaki wygląd, brak aspiracji i niewiedzę”. Smutne jest to, że wystarczy oddalić się o krok w inną stronę i różnice kulturowe stają się tak diametralnie wyraziste i namacalne, że aż ciężko uwierzyć. A Mariam? Mariam nie spełnia się jako kobieta i żona, bo nie daje swojemu mężowi- Raszidowi dzieci. Po kilkukrotnych poronieniach, marzenia o posiadaniu dziecka w końcu topnieją. Topnieje też cierpliwość Raszida w stosunku do Mariam, i zaczyna pokazywać on swoje prawdziwe, dotąd skrywane oblicze. Zaczynają się oszczerstwa, szantaże, pobicia. To związek kata i poddanej. „To był strach kozy wpuszczonej do klatki tygrysa, kiedy tygrys spogląda na nią po raz pierwszy z łbem opartym jeszcze na łapach i wydaje z siebie pomruk”.
Z czasem zmienia się również sytuacja polityczna w Afganistanie. Kobieta bez mężczyzny nie ma już w ogóle prawa żyć. Zawsze musi jej towarzyszyć mężczyzna – mąż, brat czy ojciec. Wyjście samej na zewnątrz grozi w najlepszym wypadku chłostą. Nie spełnianie obowiązków domowych uprawnia mężczyznę do zabicia żony. Błędne, wręcz mordercze koło – oto jakie było życie wielu kobiet w tamtym okresie.
W pewnym momencie te dwa całkiem różne światy w postaci Mariam i Lajli stykają się. Lajla staje się drugą żoną Raszida. Szczęście w nieszczęściu. Z jednej strony Lajla znajduje dach nad głową i opiekę w postaci mężczyzny, z drugiej strony czekają ją lata poświęceń, wyrzeczeń, katuszy spędzonych u boku męża - tyrana. Między kobietami rodzi się trudna przyjaźń, a łączy ich wspólny wróg – mąż. Razem dają sobie radę, podtrzymują się na duchu, bronią się nawzajem przed ciężkimi, spadającymi razami męża. Próbują odmienić swój nędzny los i uciec. Czy im się uda i jak toczą się ich dalsze losy?
„Nikt nie policzy księżyców, co lśnią na jego dachach, ani tysiąca wspaniałych słońc, co kryją się za jego murami”
„Tysiąc wspaniałych słońc” to powieść bardzo trudna. Trudna, choć piękna i wstrząsająca zarazem. Zasady jakie obowiązują w islamskiej kulturze, przedmiotowe traktowanie kobiet, talibska wówczas władza - zakazująca wychodzenia z domu, czytania książek, słuchania muzyki, a zezwalająca na bestialskie zabijanie ludzi, zwłaszcza kobiet, to coś, czego po prostu nie jestem w stanie objąć swym zachodnim myśleniem. Ani trochę. Niestety jeszcze bardziej boli to, że gdzieś tam w innych krajach taka sytuacja nadal ma miejsce, choć wydawałoby się, że to już nie te czasy, nie ten wiek, nie ta mentalność. Trudny optymizm wypływa jednak w momencie, kiedy losy Mariam i Lajli splatają się i od tej pory kobiety razem dźwigają trudy codziennego życia. Pokazują jak wiele afgańska kobieta, a przede wszystkim – matka, jest w stanie znieść, ile zaryzykować, aby zapewnić dziecku lepsze życie i to w obliczu nieustającej wojny i ciągłego strachu przed własnym mężem. I tylko miłość i cień nadziei daje im siłę do dalszej walki. „Tysiąc wspaniałych słońc” to książka na miarę „Kwiatu pustyni” – jej historia już na zawsze utkwi ci w pamięci, choćbyś nie wiem jak starał się o niej zapomnieć.
Ulubiony cytat: „Nigdy dotąd nie czuła, żeby ktoś tak jej potrzebował. Nikt nigdy nie okazywał jej miłości w sposób tak prostolinijny i szczery”.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz